Erissan |
Wysłany: Wto 16:35, 20 Cze 2006 Temat postu: Harry Potter i Magia Poświęcenia [TR] |
|
Rozdział 1
Znowu tarapaty
Harry Potter siedział przy oknie wpatrując się w gwiazdy. Szósty rok był dla niego najgorszy ze wszystkich, jakie przeżył do tej pory. Śmierciożecy zabijali coraz śmielej, jego najlepsi przyjaciele kłócili się jak nigdy dotąd, próbowano otruć Rona... on sam stracił człowieka, który był dla niego niemal dziadkiem - Albusa Dumbledore'a. Dyrektor może go i okłamywał, czasami, ale zawsze chciał dla niego jak najlepiej. Po za tym po jego śmierci, to on, Harry, będzie musiał znaleźć Horkruksy Voldemorta, co wbrew pozorom nie było wcale proste.
Jego rozmyślania przerwało stukanie w szybę.
Była to Świstoświnka, maleńka sówka Rona. Harry szybko wziął od niej list ciekawy, co mógł napisać jego najlepszy przyjaciel.
Drogi Harry
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Zdrówka, szczęścia, pomyślności, dużo radości oraz udanej akcji z horkruksami. Oczywiście wiesz, o tym, że jedziemy z tobą, więc nie będę cię męczyć, jakie to poważne zadanie i że sam nie dasz sobie rady, w końcu to działka Hermiony. A skoro mowa o Hermionie to wreszcie powiedziałem jej, co czuje. Od wczoraj jest moją dziewczyną. Nieźle, to teraz ty zostałeś sam lowelasie!
Wiesz, że niedługo przyjadą do nas jacyś obcokrajowcy? Podsłuchałem rozmowę McGonagall, z której Hermiona wywnioskowała, że będą to nowi członkowie sam wiesz, czego.
Dobra, koniec tych nowinek, czas przejść do sedna. Jeszcze dzisiaj ok. 23 cię zabierzemy. My czyt. Tonks, jeden nowy Auror i Moody, oczywiście.
Pozdrawiam
Ron
PS. Prezent dostaniesz na miejscu.
Harry jeszcze raz przeczytał list, po czym wyszedł z pokoju i zszedł na dół na kolację.
Za oknami zapadł całkowity mrok.
Na zegarze wybiła godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści.
***
O 23 rzeczywiście przyjechali po niego członkowie zakonu feniksa. Jako środek transportu wybrali błędnego rycerza. Cała podróż do nory minęła w bardzo nudnej atmosferze kurczowego trzymania się wszystkiego, co się da oraz powstrzymywaniu się od wymiotów.
- Harry! – Krzyknęła Hermiona, kiedy tylko ten zjawił się w Kwaterze Głównej. Uścisnęła go mocno, przez co dostała obdarowana zazdrosnym spojrzeniem Rona.
Zachichotała cicho, co było wbrew jej zasadom i posłała Ronowi uspokajające spojrzenie. Ten również wybuchnął śmiechem i po chwili cała trójka wiła się ze śmiechu.
- No to jakiż znów macie dla mnie prezent? – Spytał Harry z szelmowskim uśmiechem.
Hermiona bez słów wyjaśnienia podała mu pakunek, który okazał się być „Historią Hogwartu”, natomiast Ron poklepał Pottera po plecach i wręczył mu pudełko z szachami czarodziejów.
Wybraniec zagwizdał.
- Kryształowe figury – stwierdził czytając napis na opakowaniu. – Dzięki.
Przyjaciele wyszczerzyli zęby. Trudno było uwierzyć, że ponad miesiąc temu był pogrzeb Dumbledore’a. Wszyscy cieszyli się życiem.
***
Tym czasem kilkadziesiąt kilometrów od Nory pewien stary mężczyzna w kapturze oderwał pióro od kawałka pergaminu. Przez chwilę przyglądał się listowi, po czym uśmiechnął się i przywiązał go do swojej sowy.
- Zadanie wykonane – mruknął do siedzącej w kącie kobiety.
Ta sięgnęła list i szybko przeczytała jego treść.
Do Harry’ego Jamesa Pottera
Wiedza czasem umie doprowadzić do szaleństwa. Ona się już o tym przekonała i Ty również kiedyś się przekonasz. Kiedy sobie zaufacie dowiesz się prawdy, ale uważaj by nie przypłacić tego rozumem. Władza może i nie daje szczęścia, ale satysfakcje tak. Uważaj by nie pomylić tych dwóch zupełnie innych uczuć.
PS. Czasem trzeba zrobić coś przeciwko innym by uświadomić im jak bardzo się mylą.
R.A.B.
Pokiwała głową z aprobatą i zniknęła zostawiając starego człowieka samego.
***
Następnego dnia Harry’ego obudziły odgłosy kłótni. Zerwał się z łóżka i poszedł w stronę kuchni skąd jak mniemał dochodził głos. Gdy tylko wszedł do pomieszczenia ujrzał niemały tłum ludzi. Rozpoznał tam wszystkich członków zakonu feniksa, pracowników ministerstwa oraz Lunę Lovegood i Neville’a Longbotom ‘a. Dostrzegł również obcokrajowców, o których pisał Ron.
Przez sporą gromadę ludzi trudno było dostrzec siedzącą w kącie samotną postać. Była to dziewczyna o śnieżnobiałych włosach, czerwonych oczach i bladej cerze. Miała na sobie obcisły top koloru khaki oraz ognistoczerwoną spódniczkę.
Uśmiechnęła się ironicznie patrząc na stojącego koło jej opiekuna Pottera. Podeszła do nich pewnym krokiem przyciągając spojrzenia większości gości.
- To jest Elizabeth Ringëril – Przedstawił nieznajomą Lupin, kiedy ta usiadła koło Harry’ego – Jej matka poprosiła mnie o opieką nad nią i nad jej siostrą, która teraz… - jego twarz przybrała lekko blady kolor – Nie ważne. Mam nadzieje, że się zaprzyjaźnicie.
Potter skinął nieznacznie głową, po czym podał dziewczynie lekko drżącą rękę. Ta spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
- Eli Ring – warknęła do ostatniego z huncwotów - Jeszcze raz przedstawisz mnie jako Elizabeth, albo Elwing to pożałujesz! – Spojrzała na Harry’ego i dodała - A ty Potter, co się tak gapisz? Mogę się z tobą bezpiecznie przywitać czy przypłacę to życiem?
Nie czekając na odpowiedź uścisnęła dłoń zdziwionego chłopaka uśmiechając się przy tym kpiąco.
Nie trwało to długo gdyż jak tylko puściła jego rękę podeszła do drzwi z zamiarem ucieczki.
- Pieprzeni gryfoni – po chwili jej głos został zagłuszony przez huk zatrzaskiwanych drzwi.
W sali zapanowała cisza.
- Harry, w salonie siedzą Ron z Hermioną – mruknął Lupin przerywając milczenie – Czekają na ciebie.
Chcąc nie chcąc Potter odwrócił się od profesora i ruszył do salonu.
Przyjaciele rzeczywiście na niego czekali. Miny mieli nietęgie i widać było, że właśnie się pokłócili.
- Hej stary – powiedział Ron patrząc na Hermionę z ukosa.
Ta podeszła do czarnowłosego i mocno go uścisnęła. Uśmiechnęła się widząc zniesmaczoną minę Weasleya.
- Dobrze cię widzieć – stwierdziła odklejając się od Harry’ego.
Harry uśmiechnął się słabo.
- O co się pokłóciliście? – Spytał nie odrywając wzroku od przyjaciółki.
Ronald prychnął.
- Właśnie zostałem potraktowany mianem śmiecia i idioty, a to tylko, dlatego, że… - dalsza część jego wymowie utonęła w oburzonym krzyku panny Granger.
- A po co się gapiłeś na tę dziewuchę?! – Dała przyjacielowi z liścia w twarz – Ponoć ze mną chodzisz!
Następnie wybiegła z płaczem z pomieszczenia. Oskarżony pobiegł za nią zostawiając Harry’ego samego ze swoimi myślami…
***
Przepaść…
Szarooka stała nad przepaścią i spoglądała smutno w dół. Jeszcze tylko jeden krok, sekunda i koniec. Koniec, na zawsze pożegna się z życiem.
Ale czy naprawdę tego chce…?
Owe pytanie męczyło ją od pięciu godzin. Pięciu godzin, bo właśnie tyle stała tutaj, na granicy życia i śmierci. Z jednej strony miała rodzinę i przyjaciół, a z drugiej nic.
Tylko, czemu to „nic” tak bardzo ją pociągało?
Czemu chciała odejść, mimo, że jej życie było tak piękne? Czemu?
Nagle koło niej pojawił się mężczyzna w czerwonym kapturze. Podał rękę dziewczynie.
- Przepraszam – szepnął – Przepraszam, ale wiesz, że muszę.
Po chwili oboje zniknęli by pojawić się w zupełnie innym miejscu
***
Piętnaście postaci w bordowych płaszczach – Szesnaście świeczek o kolorze błękitu. Każda z osób podnosi swoją świeczkę i unosi ją nad głowę. Została jedna, jedyna świeczka o kolorze czystego srebra.
- Które z nich? – Spytała najwyższa i niewątpliwie najstarsza z nich. Ściągnęła kaptur. Długie, srebrne włosy powoli opadały na ziemię odsłaniając smukłą twarz kobiety. Czerwone oczy, które wzbudzały lęk nawet w najodważniejszych badały resztę zebranych.
Po dłuższej chwili z kręgu wystąpiła najmniejsza z nich. W porównaniu do najstarszej miała nie srebrne, lecz czarne jak smoła włosy, a jej oczy były szare. Krok jej był powolny i niepewny, ręce jej drżały. Głowę trzymała opuszczoną i z niesmakiem łypała na swoją świecę. Rozległo się wycia wilka.
- Całe szczęście, że w tych ciemnościach nikt tego nie widzi – przemknęło jej przez myśl, kiedy oddawała cześć najwyższej.
- Myślę, że moja siostra będzie się lepiej prezentować w naszym gronie - Szepnęła. Nie chciała jego w to mieszać, był zbyt szlachetny i na pewno by się nie zgodził. A wtedy najstarsza by go zabiła. I co byłoby potem? Świat zostałby pokonany przez zło Lorda Voldemorta, a tego by nie chciała. Mimo tego, co wszyscy o niej myśleli wcale nie była przesiąknięta złem i nienawiścią. Natomiast jej siostra zawsze pakowała się w kłopoty. Gustowała w każdym możliwym akcie zła, władzy i potęgi
– Na pewno będziemy z niej dumni. - Dodała
- Dobrze – powiedziała srebrnowłosa uśmiechając się paskudnie – Tak, więc od teraz Elizabeth należy do nas.
- Elizabeth – potoczył się chór głosów na znak, że się zgadzają.
Charlotte spojrzała załzawionymi oczami w okno. Przez warstwę cienkiego szkła widać było nocne niebo rozjaśnione przez księżyc w pełni.
To jej przypadnie obowiązek sprowadzenia siostry do piekła.
- Boże, co ja robię – szepnęła bezgłośnie przymykając oczy
***
Nikt nie denerwował Elizabeth bardziej niż „dobrzy, odważni oraz prze szlachetni gryfoni”. Jednak Harry Potter był wyjątkiem. On ją bardziej niż denerwował, on po prostu wyprowadzał ją z równowagi, co się rzadko, komu zdarzało.
- Elibetty – usłyszała dźwięczny jak śpiew słowika głos.
Dobrze wiedziała, kto skrywał się w ciemnościach długiego korytarza. Tylko jedna osoba była na tyle złośliwa by tak bardzo bezcześcić jej imię - tą osobą był nikt inny jak jej siostra.
- Szarlotko, ty chyba nie chcesz dożyć swoich następnych urodzin – krzyknęła „Elibetty” w ciemność.
- Nie czas na żarty – mruknęła czarnowłosa patrząc na siostrę nagannym wzrokiem – Pamiętasz, jak kiedyś mówiłam ci o rytuale czarnej krwi?
Elizabeth roześmiała się.
Czyżby była mowa o tej bajeczce, którą Charlotte opowiadała mi, gdy szłam spać? – Mruknęła kpiąco – O tej, co gnębiła mnie, śniła mi się, co nocy odkąd ją usłyszałam
- To prawda – wyrzuciła Charlotte łapiąc siostrę za rękę – I ty w nim dzisiaj będziesz uczestniczyć.
Pociągnęła siostrę za rękę i po chwili we dwie biegły w głąb korytarza. Albinoska ledwo oddychała zmęczona długą wędrówką. Kiedy się zatrzymały, a raczej, kiedy „Szarlotka” podstawiła nogę Eli, przez co obie runęły na podłogę były w zupełnie innym miejscu.
Podłoga zamiast być zimną i czarną była czerwona jak świeża krew, a ściany fioletowe jak niebo w czasie zachodu słońca.
- Gdzie my jesteśmy? – Spytała wstrząśnięta Elizabeth.
- Tam skąd nie ma ucieczki – usłyszała zimną odpowiedź.
***
Harry Potter należał do osób nadzwyczajnie ciekawskich, a sprawa nowej dziewczyny była zagadką, którą wręcz musiał rozwiązać. Tak, więc gdy tylko Ron i Hermiona dali mu spokój zaczął poszukiwania Elizabeth. Kiedy ją znalazł nie była sama. Przez chwilę przysłuchiwał się rozmowie dwóch dziewczyn, kiedy nagle wszystko ucichło. Sam był zupełnie gdzie indziej niż kilka sekund wcześniej. Był w lochu.
Próbował krzyknąć jednak niczego nie usłyszał. Poczuł tylko jak coś kuje go w plecy. Odwrócił się i ujrzał jeszcze dwie osoby. Elizabeth oraz drugą, nieznajomą. Trudno było się domyślić, że była siostrą albinoski, dlatego, że w ogóle nie przypominała Eli. Nie miała ani czerwonych oczu, ani białych włosów. Nawet ubranie miała zupełnie inne. Szare jak grafit oczy wydawały się takie smutne. Takie inne niż wszystkie, które widział.
Ich właścicielka położyła mu na ramieniu dłoń, która okazała się być chłodna i wychudzona. Mimo ich stanu dziewczyna uśmiechała się pogodnie.
Wydawało się, że coś mówi, jednak nie było niczego słychać. Elizabeth zaśmiała się bezgłośnie i zaczęła pokazywać palcem siostrę. Widocznie cała ta sytuacja bardzo ją bawiła.
Potter wytrzeszczył na nią oczy, gdy dziewczyna machnęła ręką sprawiając, że zaklęcie znikło.
- Elibetty! – Krzyknęła Szarooka – Jak… ty… to….?
- Zaklęcie braku nadziei – dostała odpowiedź – Wystarczyło sobie tylko wyobrazić, że z powrotem jest dźwięk. Rany czy wy książek nie czytacie? – Dodała ciszej. – A i skoro o wiedzy mowa, gdzie my jesteśmy?
- W lochach – mruknęła Charlotte wstając.
Harry roześmiał się głośno.
- Znaczy gdzie? – Spytał – Bo, że w lochach to wie… wie… wie…
„Szarlotka” uniosła brew.
- WIEMY! – Wykrzyknęła histerycznie Elizabeth wskazując coś nad Charlotte.
Ta odwróciła się i pisnęła z przerażenia. Czternaście postaci stało przed nią z sztyletami w ręku. Przełknęła ślinę. Niedobrze.
Tekst wybetowany, zapraszam do czytania |
|